W pałacu znajdowali się już wujowie ich, książęta de Berri i de Bourbon, którzy nie wiedzieli, czy wierzyć mają uszom swym i oczom. Książę Burgundyi zapewnił raz jeszcze o szczerości zawartej zgody, a książę Orleanu powiedział, że nigdy dzień Boży nie wydał mu się tak pięknym, jak ten, który się miał właśnie ku schyłkowi.
Dwaj książęta, pozostawszy sam na sam, przechadzali się jeszcze po komnatach, rozmawiając ze sobą. Przyniesiono im wina grzanego z korzeniami, które zapijali, zmieniając kubki. Książę Jan był szczególniej wesół i swobodny. Chwalił on wielce urządzenie sypialnej komnaty, ze szczególną drobiazgowością przyglądał się obiciom i portyerom, a wskazując palcem mały kluczyk, który tkwił w utajonych drzwiach, pytał, śmiejąc się, czy drzwiczki te nie prowadzą przypadkiem do apartamentów ks. Walentyny.
Książę Orleanu szybko zagrodził mu drogę, a kładąc rękę na kluczyku, rzekł:
— O, wcale nie, drogi kuzynie; przeciwnie, jest jej surowo zabronionem wchodzić za te drzwiczki. Prowadzą one do oratoryum, w którem odbywam tajemnie praktyki moje pobożne.
Potem, śmiejąc się i żartując, jakby przez nieuwagę, wyjął klucz z zamku, bawił się nim przez chwilę tak, jakby nie wiedział, co właściwie w ręku trzyma, nakoniec wsunął go do jednej z kieszonek swego bogatego kaftana, mówiąc tonem żartobliwym i jak najnaturalniejszym:
— A możebyśmy się już położyli, jak myślicie, kuzynie?
Za całą odpowiedź książę Jan odpiął pas złoty, który podtrzymywał jego sztylet i kieszonkę, i położył go na
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/185
Ta strona została przepisana.