Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/189

Ta strona została przepisana.

I oparł rękę na szyi konia.
— A! to ty, Raulu d’Octouville! — odrzedł jeździec. — Dobrze! czy wszyscy nasi już się zebrali?
— Wszyscy już są i oczekujemy was dobre pół godziny.
— Opóźniono się z rozkazem. Zdaje mi się, że w chwili czynu stracił odwagę.
— Jakto? czyżby zaniechał zamiaru?
— E, nie!...
— I dobrze zrobił, gdyż uczyniłbym to na własny rachunek. Nie zapomniałem ja, że książę ten — niech go piekło pochłonie! — odebrał mi za swoich rządów urząd jeneralski, którym mnie król obdarzył na prośbę nieboszczyka Filipa Burgundzkiego. Pochodzę z Normandyi, wiedz o tem wasze, panie Tomaszu, i jestem zawzięty; nie pożałuję mu więc co najmniej dwóch, lub trzech dobrych pchnięć szpadą, bądźcie tego pewni! Pierwsze będzie dotrzymaniem przyrzeczenia, jakie księciu dałem, drugie będzie zadośćuczynieniem przysiędze, którą sam sobie złożyłem.
— Dotrwaj w tem dobrem usposobieniu, mój poczciwcze! Zwierzyna, na którą polujemy, jest już wyszczutą, za kwadrans ci ją tu napędzę.
— Tak, to rozumiem! — zawołał Raul, uderzając dłonią konia, którego też zaraz jeździec wypuścił galopem.
Raul zaś udał się do towarzyszy.
Później powrócimy do jeźdźca i celu jego wyprawy, a tymczasem wstąpmy do pałacyku królowej.
Śliczny to był ten pałacyk, który królowa nabyła od pana do Montaigu, i do którego usunęła się po wypadku, gdy król w napadzie szaleństwa pokaleczył jej ręce ostrzem miecza. Od tej pory przybywała ona do zamku św. Pawła tylko w ważnych okolicznościach i ba-