Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/191

Ta strona została przepisana.

pokoju Jego Wysokości, księcia Orleanu, gdzie, jak mówią, znajdują się portrety wszystkich jego... kochanek...
— I chciałabyś pani wiedzieć?...
— Ciekawa jestem, czy się tam znajduję w dobrem towarzystwie.
— Z przyjemnością, droga Izabello, zobaczyłabyś siebie tam samą jedną, jak samą jesteś w sercu i na sercu mojem.
Po tych słowach wydobył ukryty na piersiach portret, który mu niegdyś dała Izabella.
— O! to dowód, którego się nie spodziewałam. Jakto? masz jeszcze ten portret?
— Rozłączą mnie z nim chyba po śmierci.
— Nie mów książę o śmierci; na to słowo dreszcz mnie przejmuje, krew mi się w żyłach ścina i dziwne przed oczyma przebiegają błyski!... Ach! kto tu?... kto śmiał wejść! po co?...
— Pan Tomasz de Courtheuse, kamerdyner króla, pragnie się widzieć z księciem — odpowiedział paź, który przed chwilą drzwi uchylił.
— Czy pozwalasz, piękna moja królowo, żeby wszedł tutaj? — zapytał książę Orleanu.
— Naturalnie; ale czego on chce? Ja drżę cała!...
J. M. pan Tomasz wszedł.
— Miłościwy książę — rzekł, kłaniając się — Jego Królewska Mość pragnie, abyście niezwłocznie przybyli do niego, gdyż życzy sobie natychmiast rozmówić się z Waszą Wysokością o rzeczach ważnych, dotyczących wielce jego i was.
— Spiesz waść naprzód, panie Tomaszu, powiedz Jego Królewskiej Mości, że dążę tuż za tobą.
Tomasz dosiadł konia i popędził galopem, a mijając dom z obrazem Matki Boskiej, rzucił te słowa: