mieczem, drudzy oszczepem, inni sztyletem. Jeden z paziów w obronie księcia padł raniony śmiertelnie, ciosy podzieliły się teraz pomiędzy dziecię i pana; drugi paź, lekko raniony mieczem, skrył się do jakiegoś sklepu w ulicy des Bosiers, wzywając ratunku. Żona jakiegoś szewca otworzyła okno, a widząc dwudziestu ludzi, mordujących dwóch bezbronnych, poczęła krzyczeć i wzywać ratunku.
— Cicho bądź! — zawołał jeden z morderców.
A gdy ta krzyczeć nie przestawała, porwał łuk i, zmierzywszy się, strzelił, lecz strzała utkwiła w okiennicy, którą owa kobieta uchyloną w ręku przytrzymywała.
Pomiędzy mordercami był jeden, w dużym czerwonym kapeluszu, który mu część twarzy zasłaniał; ten własną ręką nie zabijał, ale patrzył na zabijających. Gdy dostrzegł, że książę leży bez ruchu, wtedy przybliżył się dopiero, podniósł z ziemi pochodnię, a świecąc nią w twarz zabitego, rzekł:
— Dobrze już, stało się, już nie żyje!...
Wymawiając te słowa, rzucił pochodnię na pęk słomy, położony naprzeciw domu z obrazem Matki Boskiej.
Płomień ogarnął szybko słomę, tworząc słup płomienisty, a wtedy człowiek ów wskoczył na koń i, krzycząc: „gore!“ popędził cwałem w stronę ulicy, prowadzącej ku ogrodom pałacu książąt d Artois. Towarzysze jego popędzili za nim, krzycząc, jak on: „gore! gore!“ i rzucając poza siebie zawały dla przeszkodzenia pogoni.
Tymczasem koń dwóch giermków uspokoił się i niezręczni jeźdźcy zdołali go nareszcie zawrócić ku miejscu, w którem się rozbiegał. Wracając tak, spotkali muła, na którym jechał był książę Orleanu, pędzącego bez pana; sądzili, że muł zrzucił księcia; chwycili go tedy za uzdę
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/194
Ta strona została przepisana.