Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/213

Ta strona została przepisana.

jego wybierze.Król jednak znajdował się w tym przystępie niemocy, która nie dozwalała mu domyślić się, czego właściwie muł od niego żądał; pozostał tedy nieporuszony na miejscu, nie dając poznać najlżejszem poruszeniem, iż zauważył, co się stało. Hrabia Bernard próbował obudzić króla, zaczynając z nim rozmowę, lecz, starania te były bezskuteczne. Wtedy spróbował wyjechać naprzód, przypuszczając, że muł własnowolnie pójdzie w ślad za koniem, lecz z, wierzę podniosło tylko głowę, popatrzyło za odjeżdżającym, potrząsnęło dzwonkami, zawieszonymi u szyi, i pozostało nieruchome w miejscu. Zniecierpliwiony hrabia Bernard zsiadł nareszcie z konia, rzucił cugle giermkowi i zbliżył się do Karola. Wielkim był jeszcze widocznie wrodzony szacunek dla królewskiego majestatu, gdyż hrabia d’Armagnac, mimo swego dostojeństwa i wysokiego stanowiska, zaledwie pieszo ośmielił się podejść i poprowadzić za cugle muła biednego i bezsilnego Karola Szalonego. Szacunek i dobre chęci nie zostały jednak i teraz dobrym uwieńczone skutkiem, gdyż zaledwie król dostrzegł człowieka, ujmującego cugle, krzyknął przeraźliwie, począł szukać broni w miejscu, w którem powinien był być zawieszony miecz i sztylet, a nie znajdując ich, zaczął krzyczeć ostrym i przerywanym z przerażenia głosem:
— Batunku!... do mnie!... ratunku, książę Orleanu! ratunku!
— Miłościwy panie — rzekł Bernard d’Armagnac, łagodząc, o ile mógł, swój głos szorstki — dzięki byłyby Bogu i św. Jakóbowi, żeby brat wasz, książę Orleanu, znajdował się między żyjącymi! nie dlatego jednak, aby was, miłościwy panie, ratować, gdyż ja nie jestem widmem, ani marą żadną i nie grozi tobie, panie miłościwy, żadne niebezpieczeństwo, lecz dlatego, aby was