Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/214

Ta strona została przepisana.

wsparł swem dzielnem ramieniem i dobrą radą przeciw Anglikom i Burgundom.
— Mój bracie! mój bracie! — wołał król, którego przerażenie zdawało się zmniejszać, lecz oczy błędne i włosy najeżone świadczyły, że rozdrażnione nerwy nie prędko się uspokoją — bracie mój, Ludwiku!
— Nie przypominasz więc sobie, miłościwy panie, że blizko dziesięć lat temu brat wasz ukochany zdradziecko zamordowany został, na ulicy Barbette, przez księcia Jana Burgundzkiego, który w tej chwili zbliża, się, jako wasal zbuntowany przeciwko Waszej Królewskiej Mości!? Nie pomnisz-że, królu, że jam jest gorącym obrońcą wiary, króla i ojczyzny, czego dowiodę w swoim czasie i miejscu, przy pomocy Boga Najwyższego i św. Bernarda, patrona mego i mego miecza?
Król wlepił wzrok pełen nieokreślonego wyrazu w Bernarda i jakby z całej rozmowy nie słyszał nic więcej, zapytał głosem, w którym czuć jeszzce było ślady rozdrażnienia:
— Powiedziałeś, kuzynie, że Anglicy wylądowali na brzegach naszego królestwa Francyi?
I mówiąc to, pociągnął za cugle muła, kierując go ku drodze, prowadzącej do Vincennes.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział hrabia, dosiadając konia i zajmując poprzednie miejsce obok króla.
— Gdzie?
— W Touques, w Normandyi. I powiedziałem także, że książę Burgundyi zajął Abbeville, Amiens, Montdidier i Beauvais.
Król westchnął głęboko.
— Bardzo jestem nieszczęśliwy, mój kuzynie — rzekł, ściskając rękoma głowę.