wający mu z czoła, a gdy skończył, podarł pismo to w drobne kawałeczki i rzucił na pastwę wiatrom; poczem rzekł głosem przytłumionym, jakby wychodzącym z piersi trupa:
— Kawalera odstawić do Chaâtelet, królowę do Tours! a ja... ja... pójdę do opactwa Św. Antoniego. Nie Czuję się dość silnym, abym mógł wrócić do Paryża.
W istocie, był on tak blady i tak drżący, że zdawał się być blizkim śmierci.
W chwilę potem, według danych rozkazów, oddział królewski rozdzielił się na trzy części, stanowiące jakby trzy wierzchołki trójkąta. Dupuy, prawa ręka Bernarda d’Armagnac, i dwóch kapitanów, stanowili jedną część, tę mianowicie, która miała się udać do Vincennes i królowej oznajmić wolę królewską; na czele drugiej części, odprowadzić mającej do Châtelet więźnia, ciągle jeszcze zemdlonego, stał Tanneguy Duchatel; trzecią część oddziału stanowił król sam z hrabią d’Armagnac i przez niego podtrzymywany, udał się na przełaj przez pola do mnichów Św. Antoniego, z prośbą o przytułek, spoczynek i modlitwy...
Podczas gdy ciężkie bramy opactwa Św. Antoniego otwierają się przed królem, a cięższe jeszcze wrota więzienia w Châtelet zamykają się za kawalerem de Bourdon.
podczas gdy Dupuy zatrzymuje się o staję od Vincennes, aby zaczekać na posiłki trzech kompanii straży, które mu miał nadesłać z prefektury Tanneguy Duchatel, my przenieśmy czytelnika do zamku Izabelli Bawarskiej.
Wejdziemy i, zwróciwszy się na lewo, Wstąpimy na