Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/231

Ta strona została przepisana.

się to zdarza już po raz trzeci! Niepokojące to wieści dla mieszkańców w zamku, nieprawdaż, pani?
— Tak, moje dziecię, ale poczekaj, jak kawaler de Bourdon zostanie dowódcą tej twierdzy, to się już więcej te rzeczy nie powtórzą.
I niedostrzegalny prawie uśmiech przesunął się po ustach królowej, podczas gdy rumieńce jej na nowo powoli występować poczęły.
— O! — rzekła Karolina — kawaler de Bourdon jest tak odważny....
Królowa uśmiechnęła się.
— A! więc lubisz go?
— Z całego serca — odparła naiwnie młoda dziewczyna.
— Powiem mu to, Karolino, i jestem pewna, że dumny z tego będzie.
— O, pani miłościwa, nie wspominaj mu o tem; mam właśnie prośbę do niego i nie ośmieliłabym się nigdy, gdyby wiedział...
— Ty, prośbę do niego?
— Tak, pani, ja!
— Cóż to takiego?
— O, pani!...
— No, nic nie szkodzi, powiedz mi, czego żądasz.
— Chcę... O! kiedy się boję...
— Czegóż!?... No, mów!
— Chcę prosić go o miejsce koniuszego.
— Dla siebie? — spytała znów królowa.
— O!... — zawołała Karolina, rumieniąc się i spuszczając oczy.
— Twój zapał dowodzi mi, że wielce cię to interesuje. Dla kogóż więc?
— Dla pewnego młodego człowieka.