miał sposobność powiedzieć pani to wcześniej, co przed chwilą powiedziałem.
— Mogę być uwięzioną, ale jeszcze jestem królową, a gdybym nią nawet nie była, to zawsze jestem kobietą; przemawiaj waszmość do mnie z głową odkrytą, jakbyś mówił do swego marszałka, gdyż przypuszczam, że to on cię tu przysyła.
— Nie mylisz się, pani, przychodzę z jego rozkazu — odpowiedział Dupuy, zdejmując powoli kapelusz, jak człowiek, czyniący zadosyć swej własnej woli, a nie cudzemu rozkazowi.
— Dobrze odrzekła królowa — ponieważ jednak oczekuję króla, to zobaczymy jeszcze, kto tu jest panem: marszałek, czy król...
— Król nie przybędzie.
— Powiadam panu, że ma przyjechać.
— Na połowie drogi król spotkał pana de Bourdon...
Królowa drgnęła; Dupuy zauważył to i uśmiechnął się.
— Cóż stąd? — powiedziała królowa.
— To, że spotkanie to zmieniło zamiary króla, a zapewne i zamiary rycerza, gdyż spodziewał się pewno wracać sam, a tymczasem w tej chwili jedzie pod dobrą strażą, miał on zapewne zamiar wrócić do swego pałacu my tymczasem przeznaczyliśmy mu mieszkanie w Châtelet.
— W więzieniu! za co?...
Dupuy uśmiechnął się.
— Musisz pani wiedzieć lepiej, aniżeli my, za co!
— Mam nadzieję, że życiu jego żadne nie zagraża niebezpieczeństwo?...
— Niedaleko jest z Châtelet na plac de la Gréve — rzekł, śmiejąc się, Dupuy.
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/237
Ta strona została przepisana.