Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/238

Ta strona została przepisana.

— Czyżby go śmiano zamordować?!...
— Przypomnij sobie, królowo — rzekł Dupuy, patrząc na nią wzrokiem dumnym i surowym księcia Orleanu. Był on pierwszym w królestwie po królu naszym i panu, miał czterech lokai, niosących kopie, dwóch paziów, dźwigających miecze ostatniego wieczora, gdy przebywał ulicę Barbette, wracając od pani z wieczerzy. A skoro obadwaj jedną popełnili zbrodnię, czemużby nie miał spotkać ich los jednaki?
Królowa podniosła się z wyrazem najstraszniejszego gniewu; krew nagle uderzyła jej do twarzy, zdawało się, iż wytryśnie wszystkimi porami. Wyciągnęła rękę ku drzwiom, postąpiła krok naprzód i głosem ochrypłym z wściekłości, wymówiła jedno tylko słowo:
— Precz!...
Dupuy, niezmieszany, usunął się krok w tył.
— Dobrze, pani, lecz zanim wyjdę, muszę dodać jeszcze, że wyraźny jest rozkaz króla i marszałka, aby pani natychmiast wyjechała do miasta Tours.
— Zapewne w pańskiem towarzystwie?
— Nieinaczej.
— Więc to panu powierzono godność mego dozorcy? Zaszczytne zaiste stanowisko i spełniasz je godnie!
— Obowiązek zasuwania zamków za królową Francyi jest także pewnego rodzaju stanowiskiem w państwie.
— Sądzisz może — rzekła Izabella — że i kat, któryby mi ściął głowę, zyskałby szlachectwo tym czynem?
Odwróciła się, jakby zmęczona mówieniem, i nie chciała więcej odpowiadać.
Dupuy zgrzytnął zębami.
— Kiedy będziecie gotową do wyjazdu, pani?
— Zawiadomię was o tem.
— Pamiętajcie, że czas nagli.