Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/244

Ta strona została przepisana.

me, jakby go poznały, i natychmiast zamknęły się za nim.
Wszyscy ścigali go wzrokiem; w tłumie zapanowała cisza, po której znowu wrócono do przerwanej rozmowy.
— Ach! to dobrze — mówiła kobieta, puszczając guzik od kaftana Bourdichona — znam córkę dozorcy i może będę mogła widzieć, jak go będą badali...
I pobiegła do Châtelet z szybkością, na jaką pozwalał jej wiek zgrzybiały i nogi nie jednakowej długości.
Zaczęła pukać do drzwi; otworzyło się małe okienko i młoda dziewczyna, blondynka, wysunęła okrągłą wesołą twarzyczkę. Wszczęła się krótka rozmowa, której rezultat nic był jednak taki, jakiego spodziewała się stara Joanna, bo drzwi pozostały zamknięte, tylko młoda dziewczyna wyciągnęła rękę przez kratę i wskazała otwór w ścianie, pozostawiony dla odświeżania powietrza w podziemiach, i zniknęła. Stara zrobiła znak ręką, aby się zbliżono. Kilkanaście osób z tłumu oddzieliło się. Przed otworem uklękła stara kobieta, mówiąc do otaczających:
— Chodźcie tutaj, oto otwór do odświeżania powietrza, stąd nic widzieć nie będziemy, ale słyszeć można będzie jego krzyki, a i to coś warte.
Wszyscy rzucili się do otworu, który łatwo można było wziąć za czeluść piekielną, gdyż nie upłynęło jeszcze dziesięć minut, gdy rozległ się brzęk łańcuchów, wściekłe krzyki i dojrzeć można było błyski ognia.
— Ach! widzę ruszt — mówiła kobieta. — Patrzcie, kat wkłada szczypce żelazne... A teraz rozdmuchuje ogień...
Za każdem poruszeniem miecha, buchał pod rusztem płomień tak żywy i silny, że sprawiał wrażenie jakiejś błyskawicy podziemnej.