został o mur oparty jeden tylko człowiek; był to Periniet Leclerc.
W chwilę potem, jak przewidziała stara Joanna, kat wyszedł.
Przed wieczorem wprowadzono do więzienia księdza.
Gdy już zupełna noc zapadła, rozstawiono zewnątrz straże; jeden z wartowników zmusił Leclerca do usunięcia się nieco dalej. Usiadł on na kamieniu nad brzegiem rzeki, tuż przy tak zwanym moście Młynarzy.
Dwie godziny upłynęły, a chociaż noc była ciemna zupełnie, oczy Leclerca tak już przywykły do ciemności, że z łatwością rozpoznawał na szarych murach czarne miejsce, w którem znajdowały się drzwi Chatelet. Nie wymówił on przez ten czas ani jednego słowa, nie zdjął ręki ze sztyletu i nie pomyślał nawet o posiłku i napoju.
Wybiła godzina jedenasta.
Dźwięk ostatniego uderzenia zegara drżał jeszcze w powietrzu, gdy drzwi więzienia otworzyły się, a na progu ukazało się dwóch żołnierzy. Każdy z nich w jednej ręce trzymał miecz, a w drugiej pochodnię, za nimi postępowało czterech ludzi, dźwigających jakiś ciężar; orszak zamykał człowiek, którego twarz zasłaniał czerwony kapelusz. Orszak ten zbliżał się w milczeniu do mostu owego, na którem siedział Leclerc.
Kiedy już doszli do mostu, Perrinet dostrzegł, iż ludzie ci niosą szeroki worek skórzany, i usłyszał wydobywające się z worka tego jęki, które dochodziły aż do niego. Wątpliwość wszelka znikła.
W jednej chwili z wydobytym sztyletem w ręku młodzian rzucił się na niosących ciało ludzi; dwóch z nich powalił o ziemię i worek rozciął w całej długości. Z worka wypadł na bruk człowiek.
— Uciekajcie, szlachetny panie! — zawołał Leclerc.
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/247
Ta strona została przepisana.