Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Noc zapadała nad wielkiem miastem i z wierzchołka bramy Saint-Germain widzieć można było, jak powoli, w miarę zbliżania się północy, niknęły w mroku dzwonnice i wieże, któremi jeżył się był Paryż w 1447 roku; wkrótce wreszcie wszystko utonęło zupełnie we mgle, która wznosiła się z Sekwany falującej i podrywanej przez wiatr. Przez chwilę jeszcze dojrzeć mogło oko przez zasłonę mgły stary Louvre z kolumnadą wież, katedrę Notre-Dame i wysmukłą dzwonnicę Sainte-Chapelle; potem cień rzucił się na uniwersytet, okrył wieże Saint-Germain, doścignął Sorbonny, spoczął chwilę na dachach domów, spuścił się na ulicę, przestąpił wały, rozpostarł się na całej przestrzeni, a idąc dalej, zatarł na horyzoncie czerwonawą linię, jaką pozostawiło zachodzące słońce, niby ostatnie pożegnanie ziemi, na której kilka minut przedtem odznaczały się jeszcze czarne sylwetki trzech dzwonnic opactwa Saint-Germain-des-Prés.
Jednakże na linii murów, obejmujących jakby pasem uśpionego olbrzyma, rozróżnić można o jakie sto kroków warty rozstawione, a strzedz mające jego bezpieczeństwa. Miarowy i monotonny odgłos kroków tych wart porównać-by można do pulsacyi krwi w żyłach tego olbrzyma, świadczących, że życie w nim wre, chociaż chwilowo pokryte pozorami śmierci. Od czasu do czasu krzyki: „Baczność! czuwajcie, straże!“ — dają się słyszeć w jednym punkcie i jak echo przebiegają stopniowo cały okrąg murów i wałów miasta i powracają znowu do miejsca, z którego wyszły.
Pod cieniem, padającym od bramy Saint-Germain, wznoszącej się wysoko nad mury, przechadza się strażnik smutniejszy i cichszy od innych. Po ubiorze jego na pół wojskowym, a na pół mieszczańskim łatwo odgadnąć, że, jakkolwiek chwilowo pełniący obowiązki żołnierza,