Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/251

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak — mruknął Leclerc — jesteśmy starzy znajomi, jakkolwiek jam starzec, a wy dziecko prawie jeszcze. Ojciec twój, młodzieńcze, miał prawo mówić do mnie w ten sposób, gdyż obadwaj rodziliśmy się w mieście Troyes, w 1370 roku, a znajomość nasza sześćdziesięcioośmioletnia zasługiwała na miano dawnej i trwałej.
Wymawiając te słowa, dozorca zakręcił dwa razy klucz w zamku, obrócił na osi ciężką sztabę żelazną, zamykającą bramę, w ten sposób, aby przyjęła kierunek pionowy, a jedną ręką popychając, drugą ciągnąc ku sobie, uchylił dwie połowy olbrzymich drzwi, dając przejście młodemu człowiekowi, mogącemu liczyć od dwudziestu sześciu do dwudziestu ośmiu lat.
— Dziękuję wam, ojcze Leclerc — rzekł młodzian, uderzając po ramieniu starca z gestem, wyrażającym szacunek i życzliwość — dziękuję, a przy sposobności liczcie na mnie, jak ja obecnie liczyłem na was.
— Panie Juvénal — rzekł młody żołnierz — w usłudze, jaką wam ojciec mój wyświadczył, i ja też udział brałem, gdyż, gdybym go był nie zawiadomił, mógłbyś pan z łatwością przepędzić noc po drugiej stronie wałów.
— Ah! to ty, Perrinecie! cóż ty robisz w tem ubraniu i o tak późnej porze?
— Jestem na warcie z rozkazu marszałka, a ponieważ wolno mi było obrać sobie stanowisko, przyszedłem więc na obiad do mego starego ojca.
— Był też pożądanym gościem — dodał staruszek — gdyż jest to szlachetny chłopiec, bogobojny, szanuje króla i kocha swoich rodziców.
Stary Leclerc wyciągnął do syna rękę pomarszczoną i drżącą. Perrinet uścisnął ją w swoich dłoniach; Juvénal ujął drugą rękę starca.
— Dziękuję ci raz jeszcze, stary przyjacielu; nie stój