swoim dworem, otoczona szlachtą burgundzką i francuską.
Każdego z panów otacza tłum paziów strojnych bogato w ich kolory. Paziowie ci, również jak ich panowie, tylko ciszej nieco, prowadzą między sobą rozmowę o łowach i o miłości.
Wśród szmeru ogólnego, jaki sprowadziły te szepty z oddzielnych rozmów złożone, od czasu do czasu podnosił się głos królowej. Wtedy wszystko się uciszało i każdy słyszał wyraźnie zapytanie, zwrócone do któregoś z panów i odpowiedź, jaką na pytanie owo dawano. Potem znów rozmowa stawała się ogólną.
— Powiadacie więc, mości panie de Graville — rzekła królowa, zwracając się na wpół do młodego pana, który się szczycił tem nazwiskiem, a który z panem de Giac siedział poza nią — powiadacie więc, że kuzyn nasz d’Armagnac przysiągł na Chrystusa i Matkę Boską, że nigdy za życia nosić nie będzie czerwonego krzyża Burgundyi, który my przyjąć raczyliśmy za godło związku naszych dzielnych i walecznych obrońców?...
— Tak, są to własne jego słowa, miłościwa pani — odpowiedział zapytany.
— I wy, panie de Graville, nie wtłoczyliście mu ich napowrót w gardło mieczem swym, lub sztyletem — rzekł pan Villiers de I’lle Adam tonem, w którym przebijało się uczucie zazdrości.
— Najprzód nie miałem ani sztyletu, ani miecza, gdyż byłem jego więźniem, panie de Villiers, a potem człowiek tak dzielny i waleczny, jak Wielki Marszałek, wzbudza zawsze w najodważniejszym nawet pewien rodzaj szacunku; zresztą znam kogoś, wobec którego hrabia wyrzekł jeszcze sroższe słowa, niż te, które powtórzyłem, a ten ktoś był wolny, miał u boku maczugę
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/263
Ta strona została przepisana.