Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/265

Ta strona została przepisana.

— Panowie — zapytał de Giac — na jakiż dzień naznaczony będzie wjazd nasz uroczysty do stolicy?
W tej chwili usłyszano z zewnątrz wielki hałas, jakgdyby znaczna liczba jeźdźców przybywała w pełnym galopie. Pospieszne kroki dały się słyszeć w krużganku, obie połowy drzwi otwarły się, i rycerz uzbrojony od stóp do głów, okryty kurzeni, w hełmie poszczerbionym od ciosów, stanął na środku sali i rzucił na stół z klątwą na ustach zakrwawiony swój szyszak.
Był to książę Burgundyi we własnej osobie; wszyscy obecni wydali okrzyk podziwienia i przestrachu, spostrzegłszy jego twarz bladą.
— Zdradzony! — zawołał, uderzając się w czoło rękoma w żelaznych rękawicach — zdradzony przez nędznego kuśnierza!... Widzieć Paryż, dotykać go, Paryż, moje miasto, być od niego o pół mili, tak blizko, że tylko rękę trzeba było wyciągnąć, aby go dosięgnąć, i być zmuszonym cofnąć się!... Nie dopiąć celu, wskutek zdrady jednego nieszczęsnego mieszczucha, który nie mógł w swem ciasnem sercu zmieścić tajemnicy!... Ależ tak! tak, panowie! patrzycie na mnie z podziwieniem! Sądzicie zapewne, że w tej chwili pukam do wrót Luwru, lub do pałacu Saint-Paul? Otóż nic z tego! ja, Jan Burgundzki, którego Nieustraszonym przezwano, ja uciekłem! Tak, panowie, uciekłem! i zostawiłem na placu Hektora de Saveuse, który uciec nie mógł! i zostawiłem w mieście ludzi, których głowy spadają w tej chwili z okrzykiem: Niech żyje Burgundya! a ja im z pomocą przyjść nie mogę! Rozumiecie to, panowie? Należy nam się straszny odwet i nie zaniechamy go, nieprawdaż? I wtedy my z kolei... no, tak, my z kolei damy robotę katowi, i my widzieć będziemy spadające głowy z okrzykiem: Niech