Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/266

Ta strona została przepisana.

żyje d’Armagnac! I na nas przyjdzie kolej, klnę się na piekło i wszystkich szatanów! i na nas przyjdzie kolej! O! przekleństwo Marszałkowi! Ten człowiek doprowadzi mnie do szaleństwa, jeżeli jeszcze szalonym nie jestem!
Książę Jan wybuchnął strasznym śmiechem, potem okręcił się wokoło, tupiąc nogami, rwąc garściami włosy z głowy, wreszcie padł raczej, niż usiadł na stopniach, przy fotelu królowej.
Izabella przerażona w tył się cofnęła.
Książę Burgundzki, wsparty na obu rękach, spojrzał na nią, wstrząsając głową, na której gęste włosy jeżyły się, jak lwia grzywa.
— Królowo — rzekł — dla ciebie przecież dzieje się to wszystko. Nie mówię o krwi mojej — tu przeciągnął ręką po czole zranionem — mam jej jeszcze dosyć, jak pani widzisz, aby nie żałować przelanej, ale żałuję krwi tylu ludzi, którą użyźniamy pola w okolicach Paryża, tak, że urodzaj na nich będzie pewno podwójny, a wszystko to walka Burgundyi przeciw Francyi, siostry przeciwko siostrze! Tymczasem nadciągają Anglicy, Anglicy, których nikt nie wstrzymuje, nikt nie zwycięża! Oh! wiecie panowie, myśmy chyba poszaleli wszyscy!...
Łatwo było zrozumieć, że książę w tak szalonym jest gniewie, że nie zniósłby uwag, ani rady; to też nikt mu nie przerywał, gdyż wszyscy wiedzieli, że wkrótce powróci do swej nienawiści dla króla i Marszałka, i do swego ulubionego zamiaru — zdobycia Paryża.
— Straszno mi pomyśleć zaprawdę, że ja już w tej chwili mógłbym być w pałacu Saint-Paul, gdzie przebywa Delfin, że mógłbym wsłuchiwać się z lubością w okrzyki: „Niech żyje Burgundya!“ wydawane przez tę dzielną ludność Paryża, której trzy części do mnie przecież należą, że ty, królowo, mogłabyś już całej Francyi