Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/269

Ta strona została przepisana.

w boju przeszedł on do gniewnego uniesienia, które z kolei również przeminęło, zaledwie przebrzmiały groźne słowa, miotane przez niego. Izabella, przeciwnie, słuchała opowiadania i patrzyła na gniew księcia ze spokojem duszy pełnej nienawiści, lecz zarazem i politycznych wybiegów; dolało to jeszcze więcej żółci do tego serca żółcią przepełnionego, gdzie tyle namiętności gromadziło się w cichości, w tajni przed wzrokiem wszystkich, aby wreszcie wybuchnąć razem, podobnie jak krater wulkanu, który w dniu wybuchu, wraz z wnętrznościami własnemi, wyrzuca wszystkie obce ciała, które ręka ludzka podczas jego spokoju wrzuciła.
Dopiero, gdy w swych komnatach znalazła się już samą, nie panując dłużej nad sobą, załamała ręce, zęby zacięła. Zbyt wzruszona, aby usiąść mogła, zbyt drżąca, aby się utrzymać na nogach, objęła z nerwową gwałtownością filar swego łoża, opuściła głowę na ręce, i tak w pół przechylona, z piersią ściśnioną i gniewem wrzącą, przywołała Karolinę.
Kilka sekund upłynęło bez odpowiedzi, żaden ruch w sąsiednim pokoju nie oznajmiał, że wołanie to usłyszane było.
— Karolino! — powtórzyła, tupiąc nogą, głosem głuchym, który więcej przypominał krzyk dzikiego zwierza, aniżeli głos ludzki.
Prawie w tej samej chwili na progu ukazała, się młoda dziewica, strwożona i drżąca, w głosie swej pani, dobrze jej już znanym, czując ogrom gniewu i groźby.
— Czy nie słyszałaś mego wołania? — wykrzyknęła królowa — i czy zawsze potrzeba wołać cię dwa razy?
— Miłościwa pani przebaczyć mi raczy, rozmawiałam tam właśnie...
— Z kim?
5