szlachcicem on będzie, czy nędznym chłopem, wszystko mi jedno, byleby mógł i chciał...
— Karolino, zawołaj służącego.
Karolina spełniła rozkaz, na progu ukazał się służący.
— Idź i powiedz J. M. panu Villiers de l’Ile-Adam że go czekuję w tej chwili, i przyprowadź go tutaj.
Służący ukłonił się i wyszedł.
L’Ile-Adam, wierny swej przysiędze, rzucił się na posadzkę, owinięty w płaszcz swój wojenny, nie potrzebował więc nic więcej, jak powstać, by módz stanąć przed królową.
W chwilę później wszedł do jej pokoju.
Izabella podeszła ku niemu i, nie zwracając uwagi na ukłon pełen szacunku, jaki jej składał, rzekła:
— Panie de Villiers, oto jest młody człowiek, który mi wydać chce klucze od bram Paryża. Potrzebując człowieka odważnego, energicznego i nie cofającego się przed niczem, któremu mogłabym je oddać, pomyślałam o panu.
Pan de 1’Ile-Adam zadrżał, oczy jego błysnęły, zwrócił się do Leclerca, wyciągając rękę do uścisku, gdy spostrzegł wszelako z ubioru handlarza żelastwa, jak nizkie było pochodzenie tego, któremu chciał dać dowód równości, ręka jego opadła, a cała postawa przybrała zwykły wyraz dumy, która go była na chwilę opuściła.
Żaden z tych ruchów nie uszedł uwagi Leclerca, pozostał jednak nieruchomym, z rękoma skrzyżowanemi na piersiach, tak w chwili, gdy pan de l’Ile-Adam rękę ku niemu wyciągnął, jak również, gdy ją cofał.
— Twej ręki mi nie potrzeba, zachowaj ją do walki z wrogami, panie de l’Ile-Adam — rzekł, śmiejąc się Leclerc — chociaż mam pewne prawo do jej dotknięcia, gdyż tak samo, jak ty, sprzedaję króla mego i moją
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/275
Ta strona została przepisana.