Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/276

Ta strona została przepisana.

ojczyznę. Nie podawaj mi ręki, panie de Villiers, chociaż jesteśmy braćmi w zdradzie.
— Młodzieńcze! — krzyknął pan de l’Ile-Adam.
— Dajmy temu pokój, mówmy o czem innem. Czy ręczysz mi pan za pięciuset kopijników?
— Posiadam tysiąc ludzi zbrojnych w mieście Pontaire, którymi dowodzę.
— Połowa będzie dostateczną, jeżeli to są ludzie odważni. Wprowadzę ich z panem razem do miasta. Na tem się kończy moje zobowiązanie. Nie żądaj pan niczego więcej ode mnie.
— Ja biorę resztę na siebie.
— A więc jedźmy, nie tracąc czasu, a podczas podróży objaśnię pana, jakie są moje zamiary.
— Powodzenia wam życzę, panie de l’Ile-Adam — powiedziała królowa.
Pan de l’Ile-Adam przykląkł na jedno kolano, ucałował wyciągniętą doń rękę swej monarchini i wyszedł.
— Pamiętaj o twej obietnicy, Perrinecie — dodała królowa. — Niech się dowie przed śmiercią, że to ja, śmiertelna jego nieprzyjaciółka, odbieram Paryż w zamian za życie mego kochanka.
— Będzie wiedział — odpowiedział Leclerc, ukrywając na piersiach pergamin i zapinając z wierzchu kaftan.
Bądź zdrów, Perrinecie — rzekła półgłosem Karolina, lecz młody człowiek nie słyszał już tego i wybiegł z komnaty, żadnej nie dając odpowiedzi.
— Niech im piekło w pomoc przyjdzie, byle tylko dopięli celu! — zawołała królowa.
— Niech ich Bóg ma w swej opiece! — szepnęła Karolina.
Obadwaj młodzi ludzie weszli do stajni. Pan de l’Ile--