— A teraz otwórzcie mi!...
Drzwi się uchyliły, Perrinet rzucił się na marszałka, który krzyknął. Sztylet Leclerca przeszył mu prawe ramię.
Walka śmiertelna rozpoczęła się pomiędzy tymi dwoma ludźmi.
Marszałek, który się czuł bezpiecznym, na słowa Thiéberta, był bezbronny i na pół rozebrany. Mimo tej niższości, byłby marszałek z łatwością udusił Leclerca w swych potężnych ramionach, gdyby (nie rana, którą mu, wpadając do komnaty, zadał Perrinet; niemniej jednak tem ramieniem, które mu pozostało, pochwycił młodzieńca i, przyciskając go do piersi z całych sił, rzucił go na ziemię w nadziei, że, padając na cegłą wyłożoną podłogę, rozbije sobie czaszkę.
Upadek był istotnie gwałtowny i stałoby się, jak chciał marszałek, gdyby nie szczęście Perrineta, które sprawiło, iż upadł na materac rozciągnięty na ziemi.
Marszałek krzyknął strasznie. Perrinet bowiem, który w całem tem szamotaniu się nie wypuścił z ręki sztyletu, zadał mu nim ranę w drugie ramię.
D’Armagnac z bólu puścił Leclerca i, zatoczywszy się, upadł na stół, który się znajdował na środku pokoju. Z ran w obu ramionach krew lała się strumieniem.
Perrinet podniósł się, a prawie w tej samej chwili, w drzwiach ukazał się rycerz w zbroi z pochodnią w ręku i oświecił tę scenę.
Był to pan de 1’Ile-Adam.
Perrinet rzucił się znów na marszałka.
— Stój! — zawołał rycerz — stój! Jeśli ci życie miłe, wstrzymaj się!
I chwycił go za ramię.
— Panie de l’Ile-Adam, życie tego człowieka do mnie
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/293
Ta strona została przepisana.