Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/299

Ta strona została przepisana.

do którego przed chwilą wydawał się niezdolnym. Zwrócił wzrok swój na stojącego obok rycerza i, popatrzywszy tak chwilę w milczeniu, rzeki:
— Mój drogi Tanneguy, patrzyłem na nie często o takiej samej porze z okien pałacu Saint-Paul, jak patrzę na nie obecnie z tarasu Bastylii. Widywałem je czasami spokojnem, lecz, nie sądzę, bym je widział kiedykolwiek szczęśliwem.
Tanneguy zadrżał; odpowiedzi takiej nie spodziewał się od młodego Delfina. Pytał go, sądząc, że mówi do dziecka, a on odpowiedział, jak człowiek dojrzały.
— Wasza Wysokość niech mi przebaczyć raczy — rzekł Duchatel — lecz do tej pory myślałem, że więcej was zajmują przyjemności, niż interesa Francyi.
— Mój ojcze (od czasu, jak Duchatel ocalił go z rąk Burgundczyków, młody Delfin tak go nazywał), wymówka ta w połowie tylko jest słuszną. Dopóki przy tronie Francyi widziałem moich dwóch braci, którzy teraz znajdują się przy tronie Boskim, to rzeczywiście w umyśle moim było tylko miejsce na rozrywki i szaleństwa; lecz od chwili, gdy podobało się Najwyższemu powołać ich do siebie w sposób tak nagły i niespodziany, zapomniałem o mej lekkomyślności i pamiętam tylko o tem, że po śmierci najdroższego ojca mego (którego niech Bóg zachował) to piękne królestwo Francyi nie ma, prócz mnie — innego pana.
— A więc, mój lwie młody — rzekł Tanneguy z widoczną oznaką radości — jesteś gotów bronić tego królestwa pazurami i zębami przeciw Henrykowi Angielskiemu i Janowi Burgundzkiemu?
— Przeciw każdemu z osobna, kochany Tanneguy, lub przeciw obu razem.
— Ach! miłościwy panie, słowa wasze są natchnie-