Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/301

Ta strona została przepisana.

chwili pas, który podtrzymywał kołczan łucznika, opasał wątłe ciało Delfina, łuk z rąk żołnierza przeszedł w ręce młodego księcia i cała jego postawa przybrała jakiś pozór prawdziwej męskości i siły moralnej, jakiej w nim dotąd nikt nie przypuszczał. Tak się przebrawszy, zwrócił się do Duchatela zdziwionego i milczącego, i rzekł:
— Ojcze mój, spodziewam się, że zaśniesz spokojny, chociaż noc ta będzie pierwszą nocą warty twego syna.
Duchatel już miał mu coś odpowiedzieć, już usta otwierał, gdy nagle scena, która poczęła się rozwijać u stóp Bastylii, zmieniła kierunek jego myśli.
Od kilku chwil hałas jakiś słyszeć się dawał w pobliżu, a wielkie czerwone światło obejmować poczęło ulicę de la Cerisaie. Niepodobna jednak było jeszcze rozróżnić, skąd pochodziły te wrzaski i to światło; ulica bowiem ciągnęła się równolegle do murów fortecy, a domy, które ją tworzyły, były zbyt wysokie, aby wzrok mógł się przedostać aż do ziemi samej, nawet z takiej wysokości, na jakiej znajdowali się Tanneguy i młody książę. Krzyki stawały się coraz wyraźniejsze i nagle z ulicy de la Cerisaie na ulicę Św. Antoniego wybiegł człowiek jakiś pół nagi, uciekający co sił starczyło i wołający ratunku. Za nim w niewielkiej odległości, doganiając go, biegło kilku ludzi z mieczami i nożami dobytymi, wołając i wrzeszcząc:
— Śmierć mu! Niech ginie marszałkowski! Bij Armagnaca.
Na czele tych, którzy ścigali nieszczęśliwego, rozpoznać było można mistrza Cappelucha, który od innych odróżniał się mieczem swoim ogromnym, zakrwawionym kaftanem jaskrawej barwy i gołemi nogami; uciekający, którego biegowi strach dodawał nadludzkiej szybkości,