Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/306

Ta strona została przepisana.

mi i makatami, tak, jakby Bóg miał tędy przechodzić. Wszystkie sienie, bramy, schody, nysze, przystrojone były kwiatami, we wszystkich oknach i na balkonach zasiadały kobiety. Sześciuset mieszczan, ubranych w płaszcze niebieskie i prowadzonych przez J. M. panów de l’IleAdam i de Giac, wyszło aż przed bramę Św. Antoniego i oddało księciu Burgundyi i królowej, jakby zwycięzcom — klucze miasta. Tłumy niezliczone ludu towarzyszyły temu orszakowi mieszczan, wszystkie korporacye wystąpiły każda ze swoją chorągwią. Lud krzyczał: „Noel!“, zapominając o tem, że wczoraj był głodny i że jutro też głodny będzie.
Po powitaniu przybyłych, tłumy rozeszły się z okrzykami: „Niech żyje król! Niech żyje Burgundya!“ i wieczór dopiero wszyscy spostrzegli się, że im było głodno tak samo, jak wczoraj.
Nazajutrz, jak zwykle, potworzyły się wielkie zbiegowiska. Ponieważ dzień ten nie był wcale uroczystem świętem, ani też nie było żadnego turnieju, ani orszaku, na któryby patrzeć można, naród podążył do pałacu Saint-Paul, ale już nie z okrzykami radości. Nie wołano już: „Niech żyje król! Niech żyje Burgundya!“ — ale wołano: „Chleba! Chleba!“
Książę Jan ukazał się na balkonie i przemówił do ludu, zapewniając go, że dokłada starań, aby zmniejszyć głód i nędzę, trapiącą Paryż, ale dodał też, że było to bardzo trudne, a to z powodu rabunków i gwałtów, jakich się dopuszczali marszałkowscy w okolicach stolicy.
Naród uznał słuszność tej relacyi i zażądał, aby mu wydano więźniów zamkniętych w Bastylii, gdyż w przekonaniu narodu ci, których trzymają w więzieniu, zawsze się za złoto wykupią, a okup zapłaci lud.