Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— Mów teraz. Mości książę, słuchają was!...
I położył się u stóp księcia, jak pies u nóg swego pana.
W tym samym czasie kilku panów, przychylnych księciu Burgundyi, wyszło z wnętrza, pałacu Saint-Paul i stanęło za nim, w pogotowiu do niesienia mu pomocy, gdyby tego zaszła potrzeba. Książę zrobił znak ręką; rozkazujące i przeciągłe „pst!“ wydobyło się z ust człowieka w kaftanie czerwonym i książę zaczął mówić:
— Moi przyjaciele — rzekł — żądacie ode mnie chleba. Nie mogę wam go dostarczyć, gdyż zaledwie król i królowa mają go na swym stole królewskim. Zamiast nadaremnie przebiegać ulice Paryża, lepiejbyście zrobili, gdybyście poszli zdobywać Marcounis i Moutlliéry, gdzie się delfińczycy znajdują; zabralibyście zapasy żywności, której dużo jest w tych miastach, wypędzilibyście wrogów królewskich, którzy pustoszą i rabują okolicę i zuchwale podsuwają się aż pod bramy miasta i żniw dokonać nie dozwalają.
— My nie żądamy niczego więcej — wrzasnął tłum jednogłośnie — jak tylko walki, lecz niechże ktoś nas do boju prowadzi!
— Panowie de Cohen i de Rupes — zawołał książę, obracając się i patrząc przez ramię na panów, stojących poza nim. — Mówiliście, że armii wam potrzeba. Oto ją macie.
— Tak, Mości książę, pragnęliśmy i przyjmujemy! odrzekli, podchodząc, zagadnięci.
— Moi przyjaciele — ciągnął książę, zwracając się do tłumu i przedstawiając mu wyżej wymienionych panów — czy przyjmujecie tych oto szlachetnych rycerzy za waszych wodzów? Daję wam ich.