czorem zaciągnięto łańcuchy na wszystkich ulicach, jak również po obu brzegach rzeki. Mieszczanie wspólnie z żołnierzami podjęli się wartowania i po raz pierwszy od dwóch miesięcy cała noc upłynęła i miasto nie zostało zbudzone okrzykami: „Ratunku! mordują!“, albo też: „Ratunku! palą!“
Tymczasem Cappeluche, dumny z powodu, iż książę podał mu rękę i wydał mu polecenie poufne, skierował kroki swoje ku więzieniu Châtelet, marząc o egzekucyi, mającej się odbyć zapewne nazajutrz, i o wielkim zaszczycie, jaki go mógł spotkać, gdyby — jak się to czasem trafiało — przy wykonaniu wyroku dwór był obecny. Ktokolwiek spotkałby go w tej chwili, byłby odgadł w nim człowieka zadowolonego; ręką prawą przecinał powietrze w rozmaite strony, jakby odbywał próbę przedstawienia, które według jego przewidywania miało się odbyć nazajutrz, a w którem on miał tak niezbędną odegrać rolę.
Idąc tak ciągle powoli i spokojnie, doszedł wreszcie do Châtelet i zapukał do bramy raz jeden tylko, lecz pośpiech, z jakimi drzwi się otworzyły, dowodził, że stróż więzienny rozpoznał odrazu w pukającym tego, który miał przywilej nie czekania długo.
Dozorca, jadł właśnie kolacyę z rodziną swoją, zaprosił więc Cappelucha, aby się z nimi posilił; kat przyjął zaproszenie z wyrazem pobłażliwej wyższości, bardzo naturalnej w człowieku, który przed chwilą ściskał rękę pierwszego wasala korony francuskiej. Położył swój wielki miecz przy drzwiach, a sam zasiadł na pierwszem miejscu.
— Mości Ryszardzie — rzekł Cappeluche po chwili — jak się nazywają najwięksi dygnitarze, przebywający obecnie w waszym hotelu?
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/311
Ta strona została przepisana.