Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/326

Ta strona została przepisana.

list zamykała, poznał on odcisk pierścionka, który żona jego nosiła jeszcze za panieńskich czasów i o którego znaczenie często bezskutecznie jej pytał. Na kamieniu wyryta była gwiazda wpośród zachmurzonego horyzontu z dewizą: „Taż sarna!“
— Co tobie jest? — zapytał de Graville, widząc bladość jego twarzy.
— Nic, nic — odparł de Giac, uspakajając się natychmiast i ocierając czoło, z którego spływały krople zimnego potu — nic, to tylko tak... Jakieś osłabienie, znużony jestem... Chodźmy oddać ten list księciu.
I pociągnął de Graville’a za sobą tak raptownie i szybko, że w umyśle jego powstały obawy o zdrowe zmysły de Giaca.
Książę znajdował się w swoich apartamentach w głębi. Siedział na pięknym i bogatym fotelu, odwrócony plecami do kominka, na którym palił się ogień. De Giac podał mu list, mówiąc, że przywiózł go człowiek jakiś, który czeka na odpowiedź.
Książę odpieczętował list. Pewne zdziwienie przemknęło się po jego twarzy, gdy czytać począł, ale z siłą charakteru, jaką posiadał, natychmiast powstrzymać je zdołał. De Giac stał przed nim, nie spuszczając oka z twarzy księcia, na której nic już dojrzeć nie było można, krom zupełnej obojętności. Gdy skończył czytać, zwinął niby bezwiednie papier w palcach i rzucił go poza siebie, w ogień.
De Giac byłby chętnie gołemi rękoma wydobył pisanie to z gorejącego ogniska, ale powstrzymać się musiał.
— A odpowiedź? — zapytał głosem, w którym mimo jego usiłowań przebijał się niepokój, jaki go ogarnął.
Spojrzenie szybkie i badawcze wybiegło z oczu nie-