Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/327

Ta strona została przepisana.

bieskich księcia Jana i spoczęło na twarzy de Giaca, jakby zwierciadlane odbicie jego własnego spojrzenia.
— Odpowiedź? — powtórzył spokojnie. — Graville, idź-no, powiedz temu człowiekowi, że odpowiedź zawiozę sam.
Mówiąc te słowa, wziął pod ramię de Giaca, niby dla oparcia się na nim, a w istocie dlatego, aby go przy sobie zatrzymać, i wprowadził na salę, gośćmi przepełnioną.
Wszystka krew szlachetnego rycerza wzburzyła się i zbiegła mu do serca, gdy poczuł rękę księcia opartą na swojem ramieniu. Nie słyszał już nic, oczy mu się zaćmiły, w szale wściekłości byłby był chciał zabić potężnego tego pana natychmiast, wpośród tego świetnego towarzystwa, przy blasku tych świateł, wpośród tych salonów jego własnego mieszkania, ale zdawało mu się, że sztylet jego zrósł się z pochwą! Wszystko kręciło mu się w oczach, pod nogami nie czuł ziemi i był jakby w zaczarowanem ognistem kole, a gdy książę po powrocie de Graville’a puścił jego ramię, upadł na poblizki fotel, nie mogąc się na nogach utrzymać, jakby rażony piorunem.
Gdy mu przytomność wróciła, spojrzał na to bogate żebranie, na stroje pełne złota i drogich kamieni, na twarze pełne wesołości i zapomnienia o jutrze, na ludzi tych, bawiących się szalenie i nie pojmujących, że wpośród nich znajdować się może choćby jeden taki, który nosi piekło w swem łonie.
Księcia już nie było w salonie.
Jakby sprężyną jaką postawiony na nogi, de Giac zerwał się z miejsca, na które padł przedtem, i przebiegł cały apartament i wszystkie komnaty, jak szaleniec, z oczyma, iskrzącemi się, z czołem zimnym potem zroszonem, pytając wszystkich, czy nie wiedzą, gdzie jest książę Burgundyi.