Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/334

Ta strona została przepisana.

że był mniej piękny, bądź też dlatego, że inaczej był oprawiony, nie posiadał tych świetlnych własności.
Coraz bardziej zdziwiony, podniósł jeszcze raz oczy na nieznajomego. Był to młody człowiek, o twarzy bladej i melancholijnej, cały ubrany czarno. Koń jego również czarnej był maści. De Giac ze zdziwieniem spostrzegł, że na koniu nie było ani siodła, ani uzdy i że nieznajomy jechał bez strzemion i bez ostróg. Koń kierowany był tylko naciskaniem kolan jeźdźca.
W stanie, w jakim de Giac się znajdował, nie miał żadnej ochoty do rozmowy. Myśli jego były jakby bolesnym skarbem, z którego ani źdźbła nikomu oddać nie chciał. Dotknięcie ostrogi wskazało Ralffowi, co jego pan myśli. Rumak popędził galopem. Jeździec i rumak czarny w tejże samej chwili uczynili to samo... Po kwadransie jazdy de Giac obejrzał się w przekonaniu, iż daleko poza sobą pozostawił nieproszonego towarzysza, lecz z coraz wzrastającym podziwem ujrzał, że pomiędzy nim i nieznajomym była takaż sama, jak wprzód, odległość. Ruchy jego i jego konia regulowały się do ruchów de Giaca i Ralffa, z tą tylko różnicą, że jeździec ów dziwny zdawał się unoszonym przez rumaka, a nie prowadzącym go. Zdawało się, że czarny rumak nie dotyka ziemi, stąpanie jego nie budziło tententu, kopyta, dotykając krzemieni, nie krzesały iskier.
De Giac poczuł dreszcz jakiś, ścinający mu krew w żyłach. To, co się działo przed jego oczyma, wydawało mu się iście nadziemskiem. Zatrzymał konia, rumak czarny stanął także. Byli właśnie na zbiegu dwóch dróg: jedna przez płaszczyzny między polami prowadziła do Pontoise, druga zaś zagłębiała się w ciemnym i gęstym lesie de Beaumont. De Giac zamknął na chwilę oczy, myśląc, że jest pod wpływem jakiegoś optycznego złudzenia,