Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/34

Ta strona została przepisana.

niej panowała wszędzie ciemność i cisza, i słychać było tylko te nieokreślone i głuche odgłosy, na które składają się wszystkie niepochwycone nocne szmery, zdające się być głębokiem tchnieniem uśpionego olbrzyma.
Długo i szeroko rozpisaliśmy się o tym wjeździe królowej Izabelli do Paryża, o osobach, które jej towarzyszyły i o uroczystościach, danych z tej okazyi. Uczyniliśmy to nie tylko dlatego, aby dać czytelnikom obraz obyczajów i zwyczajów owoczesnych, ale także i dlatego, aby okazać słabe i wątłe, jak rzeki u swego źródła, początki miłostek zgubnych i tych śmiertelnych nienawiści, które w owej chwili rodziły się i powstawały dokoła tronu. Teraz zobaczymy je ożywione, wzrastające przy każdej burzy, rozszalałe i niszczące tę Francyę, w której tak głębokie pozostawić miały ślady i to panowanie, które swemi wezbraniami i wybuchami tak nieszczęsnem uczyniły.

II.

Jeżeli czytelnik nie obawia się zaawanturować z nami w te uliczki Paryża, któreśmy mu w końcu poprzedniego rozdziału pokazali zdaleka, puste i ciemne, zaprowadzimy go na róg ulic Coquilliére i du Sejour. Stanąwszy na miejscu, zobaczymy mężczyznę jakiegoś, wychodzącego tajemnemi drzwiami z pałacu książąt de Touraine. Mężczyzna ten, owinięty w długi i obszerny płaszcz, z kapturem spuszczonym na czoło, zatrzymawszy się chwilkę dla policzenia uderzeń wielkiego zegaru Luwru, który właśnie wydzwonił dziesiątą, zauważył zapewne, że godzina ta jest już dość późną i niebezpieczną, gdyż, chcąc być przygotowanym na możliwą napaść, wydobył z pochwy szpadę i spróbował jej sprężystości, zginając ją na progu. Zadowolony widać z rezultatu próby,