Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/344

Ta strona została przepisana.

starego orła, któremu lata połamały skrzydła i siłę odjęły. Idź, moje dziecię, niech ci wystarcza to przekonanie, że obecność twoja dała mi jedną noc szczęśliwą, że pieszczotami twemi usunąłeś szał z mej głowy; idź, synu mój, a te dobre chwile, których doznałem przez ciebie, niech Bóg ci nagrodzi!
Po tych słowach król podniósł się w obawie niespodziewanego napadu, skracając sam rzadkie chwile szczęścia, jakie obecność jedynej ukochanej istoty mu sprawiała. Odprowadził Delfina aż do drzwi i przycisnął go raz jeszcze do serca... Ojciec i syn uścisnęli się po raz ostatni w życiu.
Młody Karol wyszedł.
— Bądźcie spokojni, mości Tanneguy — mówił w tej samej chwili de Giac do pana Duchatel — przywiodę go pod ostrze waszego miecza, jak byka pod topór rzeźniczy.
— Kogo? — zapytał Delfin, nachodząc ich z nienacka.
— Nikogo, miłościwy panie — odpowiedział spokojnie Tanneguy — pan de Giac opowiada mi liistoryę, która się stała przed dawnemi laty.
Tanneguy i de Giac porozumiewająco spojrzeli na siebie.
De Giac wyprowadził ich poza bramy miasta.
Nazajutrz pan de Giac udał się do Meulun, zaopatrzony w dwa listy do księcia Burgundyi. Wszedł on do namiotu, w którym książę rozmawiał z Henrykiem i hrabią de Warwick.
Książę Jan przerwał z pośpiechem jedwabną czerwoną nitkę, związującą przywieziony przez ulubieńca list, przy którym wisiała pieczęć królewska. Pod kopertą znalazł traktat podarty: była to jedyna odpowiedź króla, jaką wymógł na nim królewicz.