Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/349

Ta strona została przepisana.

zawołał książę, który zadrżał na całem ciele, usłyszawszy to obelżywe słowo.
— Tak, uciekliście — powtórzył królewicz z naciskiem. — Wyście...
Książę powstał, nie chcąc słuchać dalej. W pokornej postawie, jaką był przyjął, rękojeść jego miecza zaczepiła się o oczko siatki stalowej, którą miał na piersiach; książę sięgnął tam ręką, aby ją odczepić. Królewicz cofnął się krok w tył, nie wiedząc, z jakim zamiarem książę dotyka miecza.
— Jak śmiecie, Mości książę, kłaść rękę na mieczu wobec pana waszego!? — wykrzyknął jeden z towarzyszy królewicza, rzucając się pomiędzy Delfina i księcia.
Książę chciał odpowiedzieć. Obecny temu Tanneguy pochylił się, podniósł topór wojenny o krótkiej rękojeści, ukryty za fałdami kotary, a podnosząc się, zawołał:
— Już czas! — i wzniósł topór nad głową księcia.
Książę spostrzegł niebezpieczeństwo. Chciał lewą ręką zasłonić się przed ciosem, podczas gdy prawą za miecz chwytał, ale nie zdążył go nawet wydobyć. Topór Duchatela spadł, odcinając lewe ramię księcia i tym samym zamachem przecinając mu twarz od kości policzkowej aż do dolnej szczęki.
Chwilę jeszcze Jan Nieustraszony stał prosto, jak dąb, który upaść nie może. Widząc to, pan Robert de Loize, wraził mu sztylet w gardło i zostawił.
Książę wydał krzyk straszliwy i padł u nóg pana de Giac.
Powstała straszna wrzawa i okropne zamieszanie; w ciasnym namiocie, w którym zaledwie dwóch mogłoby walczyć z sobą, dwudziestu ludzi rzuciło się na siebie. Przez chwilę ponad wszystkiemi temi głowami widać było ręce, topory i miecze. Francuzi krzyczeli: