Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/356

Ta strona została przepisana.

ostatnie tchnienie, i nachyliłem się nad nim, aby się o tem lepiej przekonać.
— Oh! i nie broniłeś go? nie odbiłeś ciosu, nie ocaliłeś?...
— Twego kochanka?! nieprawdaż, pani? — przerwał de Giac głosem strasznym i patrząc prosto w oczy żony — tak! nie broniłem go!
Katarzyna krzyknęła znowu, a nie mogąc znieść wlepionego w nią, pożerającego wzroku, ukryła twarz w dłoniach.
— Więc pani nie zgadujesz jeszcze? — zawołał de Giac, podnosząc się z kolei. — Czy to głupota, czy bezczelność! Nie zgadujesz więc, że ten list, który pisałaś do niego, który zapieczętowałaś tą oto pieczęcią, którą nosisz na palcu — zawołał, porywając ją za rękę, którą zasłaniała oczy — list, w którym wyznaczyłaś mu wiarołomną schadzkę, ja odebrałem; nie wiesz więc, że śledziłem go owej nocy — dodał, spoglądając na swoją rękę prawą — i że tejże nocy tak rozkosznej dla was, a piekielnej dla mnie, zgubiłem moją duszę? Nie zgadujesz, iż, gdy on wchodził do zamku Creil, ja wszedłem tam przed nim, że, gdyście w uścisku złączeni, jednym płaszczem okryci oboje, przechodzili ciemną galeryą, ja was widziałem, ja byłem tam, dotykałem was prawie? Ach! więc pani niczego się nie domyślasz? więc wszystko muszę ci powiedzieć?
Katarzyna przerażona upadła na kolana, wołając:
— Łaski! litości!...
De Giac zdawał się nie słyszeć błagalnych wykrzyków Katarzyny, lecz, potrząsając głową, mówił dalej:
— Tyś dobrze ukrywała swoją i moją hańbę, ja również dobrze kryłem pragnienie zemsty, które mnie paliło! Kto z nas mistrzem jest w obłudzie, osądź pani