Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Gdy się przybyły pozbył płaszcza, pomimo braku lustra i światła, poświęcił kilka chwil swojej toalecie i dopiero poprawiwszy na sobie ubranie i przekonawszy się, że piękne jego blond włosy w regularnych zwojach opadają na ramiona, — zapytał swobodnym głosem, choć pocichu:
— Dobry wieczór — mamko Joanno! — Czujną jesteś, dziękuję ci... Cóż robi śliczna twoja pani?
— Oczekuje pana.
— To dobrze! Jest w swoim pokoiku, nieprawdaż?
— Tak, panie.
— A ojciec? — Śpi.
— Dobrze!
W tej chwili końcem trzewika o spiczastym nosie, i napotkał kręcone wschody, prowadzące na wyższe piętra tego domostwa, a chociaż bez światła, począł wstępować na nie z pewnością człowieka, dobrze z miejscowością obeznanego. Przybywszy na drugie piętro, dostrzegł światło, przedostające się przez szparę drzwi. Pocichutku zbliżył się do nich i, popchnąwszy je zlekka, znalazł się w pokoiku, którego umeblowanie nosiło cechę mieszkańców średniego stanu.
Nieznajomy wsunął się na palcach — niedosłyszany, mógł więc przez chwilę nasycić oczy swoje prześlicznym: obrazem, jaki mu się teraz przedstawił.
Przy łóżku rzeźbionem, osłoniętem zieloną adamaszkową kotarą, na klęczniku — klęczała młoda dziewica. Ubrana była w długą suknię białą, której szerokie rękawy spadały aż do ziemi, odsłaniając od łokcia ramiona wdzięcznie zaokrąglone i zakończone białemi i prześlicznemi rączkami, na których w tej chwili spoczywała jej główka. Długie jej włosy blond, spadające falisto na ramiona, sięgały niby płaszcz, złocisty, aż do posadzki.