De Giac, stojąc nad brzegiem, patrzał, jak koń jego walczył z prądem rzeki, którą z łatwością byłby przepłynął, gdyby nie był raniony. Przebywszy trzecią część szerokości, zaczął już płynąć nierówno, oddech jego stał się głośny, próbował powrócić do brzegu, z którego był skoczył, grzbiet jego krył się już pod wodą, a na powierzchni widać było tylko białą suknię Katarzyny; wkrótce koń okręcił się w koło, jakby się w wir jakiś dostał, przedniemi nogami zaczął bić wodę, która tryskała w górę, wreszcie szyja powoli zaczęła zanurzać się w wodzie; stopniowo niknęła głowa, na chwilę fala ją pokryła, wreszcie w ostatnim wysiłku śmierci, rumak szlachetny raz jeszcze na jedno mgnienie oka głowę swą z wody wynurzyć zdołał, potem już tylko kilka baniek powietrznych ukazało się i pękło na powierzchni wody Wszystko się skończyło; przez chwilę wzburzona rzeka w kilka sekund później znów stała się gładką, jak zwierciadło, i płynęła dalej równo, cicho i spokojnie.
— Biedny Ralff!... — szepnął de Giac z westchnieniem.
Nazajutrz po śmierci księcia Burgundyi wojsko, którem poprzedniego dnia osadził był książę zamek Montereau, zdało tę twierdzę królewiczowi pod warunkiem zachowania wszystkim życia i mienia. Wodzami wojska tego byli J. M. panowie de Jourelle i de Montaigu.
Filip de Charlois, jedyny spadkobierca księcia Burgundyi, dowiedział się w Gandawie o popełnionem zabójstwie w Montereau. Ze łzami rzucił się on w objęcia żony.
— Michalino, Michalino — zawołał — brat twój, Delfin, rozkazał zamordować mego ojca!