Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/370

Ta strona została przepisana.

dwaj skończyli, zagrzmiało jeszcze po czterech trębaczy z każdej strony, nieco dalej stojących.
Gdy tylko przebrzmiał ostatni dźwięk pod sklepieniem podziemia, obaj rycerze, spiąwszy konie ostrogami, puścili się naprzeciw siebie.
Pomimo ciemności, dojrzeli się zdaleka, jak dwa cienie, nacierające na siebie wzajem w jakimś korytarzu piekieł. Ciężki tylko tentent koni, okrytych zbroją, napełniając hukiem cały podkop, dowodził, że ludzie owi i rumaki te nie są marami piekielnemi, ale stworzeniami Bożemi, z ciała i kości.
Ponieważ, nie widząc długości szranek, obaj rycerze nie byli w stanie umiarkować rozpędu, przeto J. M. pan de Barbazan, bądź to dlatego, że koń jego był bardziej rączy, bądź też, że odległość od strony miasta była mniejszą, pierwszy przybiegł do baryery. W tejże chwili rycerz nieznajomy nadbiegł pędem błyskawicy. Barbazan zaledwie zdążył odczepić kopię ze zwykłej pozycyi i silnie ją oprzeć o obojczyk, przyczem umocował się sam w siodle i strzemionach. Manewr ten posłużył mu bardzo dobrze; przeciwnik jego, zamiast cios zadać, sam go otrzymał. Rzucił się wprost na kopię Barbazana, która strzaskała się, jakby była ze szkła. Kopia nieznajomego rycerza okazała się za krótka i nie dosięgła nawet celu, podczas gdy rycerz angielski wskutek uderzenia tego rzucony został na kłęb konia, który cofnął się o trzy kroki, upadając na tylne nogi. Gdy nieznajomy podnieść się usiłował, dostrzeżono, iż ostrze kopii francuskiego rycerza utkwiło mu w zbroi w samym środku piersi i zatrzymane zostało tylko przez koszulkę drucianą, która ów nieznajomy miał pod kirysem. Barbazan, jak statua z miedzi na podstawie z marmuru, ani drgnął nawet na siodle.