Obaj rycerze zwrócili konie i powrócili na pierwotne miejsca. Barbazan wziął nową kopię, trąby zagrzmiały powtórnie, i powtórnie odpowiedziały im trąby angielskie.
Dwaj rycerze znowu zagłębili się pod podziemne sklepienie, a za nimi tak z jednej, jak z drugiej strony wpadło mnóstwo ciekawych. Według warunków bowiem walki ta kopia miała być ostatnią; dalej zaś walka trwać miała pieszo, na miecze i topory, w czem widocznie przeszkodą być nie mogli.
Tym razem odległości były tak doskonale wymierzone, że przeciwnicy spotkali się w samym środku drogi. W spotkaniu tem kopia Anglika, uderzając w lewy bok kirysu Barbazana, zsunęła się po gładkiej powierzchni, a natrafiwszy na złączenie zbroicy przy ramieniu, przecięła je i na jeden cal weszła w ramię, lekko je raniąc. Kopia Barbazan a zaś trafiła w tarczę rycerza angielskiego z taką siłą, że wskutek tego pękł popręg siodła, a jeździec zbyt zręczny, aby z siodła wypaść, razem z niem upadł o dziesięć kroków od konia.
Barbazan zsiadł ze swego rumaka, rycerz angielski podniósł się również, obaj pochwycili topory wojenne z rąk koniuszych i wałka rozpoczęła się na nowo z większą, niż poprzednio, zaciętością. Każdy z nich jednak, tak w obronie, jak i w natarciu, większą zachowywał ostrożność wskutek tego, iż każdy poznał zręczność i siłę swego przeciwnika. Ciężkie ich topory w rękach ich wkrąg przerzynały powietrze z szybkością błyskawiczną, a spadając na tarcze, krzesały z nich tysiące iskier. Ludzie ci, pochylający się w tył dla nabrania zamachu i znów pochylający się naprzód za uderzeniami, podobni byli do drwali, drzewo rąbiących. Każdy z tych razów
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/371
Ta strona została przepisana.