Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/372

Ta strona została przepisana.

obaliłby dąb stuletni, a jednak oni, otrzymawszy razów tych po dwadzieścia, stali nieugięci.
Nakoniec Barbazan, znużony tą walką olbrzymów i chcąc ją od razu zakończyć, odrzucił tarczę, która mu nie pozwalała posługiwać się lewą ręką, i oparł nogę o leżący w pobliżu kloc baryery. Topór, w obie ręce ujęty, świsnął tylko w powietrzu, jak proca, a mijając tarczę przeciwnika, spadł ze strasznym hałasem na szyszak nieznajomego rycerza.
Na szczęście machinalny i instynktowny ruch tego zapaśnika, który uchylił głowę na lewo, uratował go; ostrze topora zsunęło się po okrągłej powierzchni hełmu, ale napotkało łącznik przyłbicy i przecięło go, jak nitkę. Podtrzymywana już tylko z jednej strony przyłbica otworzyła się i Barbazan zdumiony poznał w pokonanym nieznajomym... Henryka Lancastra, króla Anglii...
Poznawszy go, Barbazan, z uszanowaniem cofnął się o dwa kroki, upuścił topór, zdjął hełm i uznał się zwyciężonym.
Król Henryk zrozumiał dobrze, ile było szlachetności i rycerskości w tem uznaniu, a zdjąwszy rękawicę, podał rękę staremu wojakowi, mówiąc:
— Od tej chwili jesteśmy braćmi broni! Pamiętajcie o tem zawsze, panie de Barbazan, ja nigdy o tem nie zapomnę.
Barbazan zaszczytne to braterstwo przyjął i ono to w trzy miesiące później życie mu ocaliło.
Dwaj przeciwnicy potrzebowali wypoczynku, wrócili też obaj, jeden do miasta, drugi do obozu. Wielu rycerzy i koniuszych, naśladując ich, prowadziło dalej ten turniej podziemny, który trwał blizko tydzień cały.
W kilka dni później, gdy miasto poddać się nie chciało, król Anglii sprowadził do obozu swego nieszczę-