przed tobą, mówiąc, że jestem tylko koniuszem. Jestem ks. de Touraine, to prawda!
Odetta westchnęła głęboko.
— Ale powiedz-że mi sama, najmilsza moja, czy bogatego i możnego pana, którego widziałaś wczoraj, nie kochałabyś bardziej, niż skromnego biedaka, który przed tobą stoi w tej chwili?
— Ja, Mości Książę... ja was nie kocham!
— Jakto!... wszakże tyle razy mówiłaś...
— Kochałabym koniuszego Ludwika, kochałabym tego, któryby był równym biednej Odecie de Champdivers, kochałabym go tak, żebym oddała zań z uśmiechem krew moją i życie. Oddałabym je także za wielkiego i potężnego księcia de Touraine, ale uczyniłabym to z obowiązku; lecz cóżby było po życiu mojem i po krwi mojej możnemu i szlachetnemu małżonkowi Walentyny Medyolańskiej, kawalerowi królowej Izabelli?!
Książę chciał odpowiedzieć, gdy w tej chwili wpadła stara mamka z wyrazem przerażenia na twarzy.
— O, dziecię moje biedne! — zawołała, biegnąc ku Odecie — czego oni chcą od ciebie?
— Kto taki? — zapytał książę.
— O, mości Ludwiku, przysłali po panienkę...
— Któż taki?
— Ze dworu.
Książę ściągnął brwi.
— Ze dworu!
Spojrzał na Odettę.
— I któż to taki po panią przysyła, niech się raz dowiem! — dodał, patrząc nieufnie na Joannę.
— Jej ks. Mość, Walentyna Medyolańska.
— Moja żona? — zawołał książę.
— Jego żona! — powtórzyła Joanna z przerażeniem.
— Tak, jego żona — rzekła Odetta, opierając rękę
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/39
Ta strona została przepisana.