Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/41

Ta strona została przepisana.

— Rób, jak chcesz, Odetto — rzekł książę — zawsze masz słuszność, zawsze jesteś aniołem!
Odetta uśmiechnęła się smutnie i dała znak Joannie, aby jej przyniosła okrycie.
— Jakżeż pójdziesz do pałacu? — zapytał książę.
— Ludzie ci mają lektykę ze sobą — odparła Joanna, zarzucając płaszcz na ramiona swej pani.
— W każdym razie czuwać będę nad tobą — rzekł książę.
— Róg już okazał opiekę swoją nade mną, Mości Książę, mam nadzieję, że On minie nie opuści.
Po tych słowach, skłoniwszy się księciu z szacunkiem i godnością, zeszła ze schodów.
— Oto jestem, panowie — rzekła do oczekujących ją ludzi przed domem. — Jestem gotowa na wasze rozkazy, prowadźcie mnie, dokąd trzeba.
Książę pozostał przez chwilę nieruchomy i milczący w miejscu, w którem go zostawiła Odetta; potem wybiegł z pokoju, zatrzymał się chwilę w drzwiach od ulicy dla zobaczenia, którą drogą poszli ludzie, niosący lektykę, i dojrzał ich pomiędzy kilkoma pochodniami, zdążających ku ulicy Św. Honoryusza. Zawrócił tedy i szybkim krokiem pobiegł ulicą Saint Dénis, potem skręcił w ulicę aux Fers, a przebiegłszy targ na zboże, przybył do pałacu de Touraine dość wcześnie, aby dojrzeć znowu lektykę w głębi ulicy des Etuves. Pewny, że ją o kilka minut uprzedził, wsunął się przez tajne drzwi, któremi widzieliśmy go wychodzącego i, dopadłszy swoich apartamentów, wsunął się pocichutku do gabinetu, przylegającego do sypialni ks. Walentyny, skąd przez szklane drzwi dojrzeć mógł wszystko, co się działo w tym pokoju.
Ks. Walentyna stała na środku pokoju, niespokojna i niecierpliwa, zwracając przy najlżejszym szeleście oczy ku drzwiom; pyszne jej brwi czarne, tworzące łuk tak