nemi, jak heban, nakreślonemi tak pięknie, że żaden chyba malarz równie pięknych nad oczyma żadnej Włoszki nie nakreślił. Należały one do pewnej Walentyny, później żony niejakiego księcia de Touraine, który, przyznać, należy, nie godzien był tego szczęścia.
— I myślisz, książę, że szczęście to jest w istocie dla niego tak wielkie? — zapytała Walentyna, spoglądając nań ze smutkiem i miłością.
Książę ujął jej rękę i przycisnął do serca. Walentyna. opierała się nieco, ale on przyciągnął ją silniej, a zdjąwszy z palca przepyszny pierścień, wsunął go na jej palec.
— Co znaczyć ma ten pierścień? — spytała.
— Jest to podarunek, który ci się, piękna księżno moja, z prawa należy; ty bowiem przyczyniłaś się do tego, że ten pierścień wygrałem. Muszę ci też opowiedzieć tę historyę.
Książę opuścił miejsce, jakie zajmował po za fotelem swej żony, i usiadłszy na taburecie u jej stóp, oparł łokieć o poręcz fotelu.
— Wygrałem ten pierścień — powtórzył — i to wygrałem od tego biedaka J. M. pana de Coucy.
— W jaki sposób?
— Dowiesz się natychmiast, radzę ci pogniewać się na niego za to, iż śmiał utrzymywać, jakoby widział rączki, prawie tak ładne, jak twoje.
— Gdzież to, mianowicie?
— W pewnem miejscu, przy ulicy de la Feronnerie, w którem kupował konie.
— Któż u handlarza koni mógł mieć tak piękną ręce?
— Córka jego. Rozumie się, że przeczyłem temu uparcie. On znów przez upór obstawał przy swojem, tak że przyszło do zakładu między nami. On stawiał w zakład ten pierścień, a ja ten łańcuch z pereł. — Walen-
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/48
Ta strona została przepisana.