Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Pani mi przebaczysz, że do ciebie mówić będę o nim, o księciu de Touraine, i gdy dowiesz się, że niebezpieczeństwo...
— Niebezpieczeństwo! — wykrzyknęła Walentyna.
— Cóż mu grozi!?... Mów, wytłómacz się, umieram z przerażenia!...
— Książę na dziś turniej ogłosił?
— Tak, ale cóż stąd?
— Oto, com się dowiedziała: Wczoraj przyszedł do mego ojca... Mówiłam już księżnej pani, że ojciec mój handluje końmi i że mówią o nim, iż najlepsze w całym Paryżu miewa rumaki... Otóż wczoraj przyszli do niego ludzie jacyś i zażądali najsilniejszego i najwytrzymalszego konia do walki. Ojciec mój spytał ich, czy to na turniej dzisiejszy potrzebują tego konia. Odpowiedzieli mu, że tak i że jakiś rycerz obcy ma na tym koniu wystąpić. Wtedy zapytał ich: „A więc będzie i walka na ostre?“ — „Będzie, odpowiedzieli mu, i jaka jeszcze!...“ Usłyszawszy to, drżąc z obawy, śledzić ich poczęłam. Zeszłam do stajen i widziałam, jak wybrali najsilniejszego ze wszystkich konia i jak nań przymierzali rynsztunek bojowy.
Odetta zalała się łzami.
— Czy rozumiesz mnie, pani?... O! powiedz to jemu! Powiedz pani księciu, co mu grozi i jakie przeciw niemu knują zamachy, powiedz mu niech się broni całą siłą i całą zręcznością...
Upadła na kolana.
— Niech się broni i niech żyje dla ciebie, pani, która jesteś tak piękną i która, go tak kochasz! O! powiedz mu to tak, jak ja tobie to mówię, na kolanach, z rękoma złożonemi, jak do modlitwy! Powiedz mu to tak, jakbym ja powiedziała, gdybym była tobą, pani!
— Dziękuję ci, dziecię drogie, z serca dziękuję!