Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/72

Ta strona została przepisana.

sobie pięknie wyrobioną (jako oznakę urodzenia, lub też godności) koronę hrabiowską z czystego złota.
Posuwał on się w szrankach, zmuszając pięknego swego konia, ciężko uzbrojonego, do wykonania rozmaitych ewolucyi, które okazywały przywykłego do takich harców jeźdźca. Przybywszy pod balkon królewski, pochylił on czoło aż do grzywy swego rumaka, a potem wpośród ciszy, w której zdawało się, jakby wszyscy oddychać nawet przestali, postąpił do namiotu księcia de Touraine i z siłą uderzył ostrzem lancy w tarczę wojny. Wyzwanie do walki, które śmiercią skończyć się mogło, drżeniem przejęło wszystkich. Królowa zbladła. Ks. Walentyna nie mogła się wstrzymać od okrzyku przerażenia.
Koniuszy księcia de Touraine ukazał się natychmiast we drzwiach namiotu, uważnie obejrzał broń zaczepną i odporną, potem, kłaniając mu się uprzejmie, rzekł:
— Stanie się, jak żądacie, Mości panie!
Koniuszy wrócił do namiotu.
Rycerz odjechał na drugi koniec szranków, gdzie miał czekać, aż książę de Touraine dopełni swych przygotowań. W dziesięć minut później książę wyszedł z namiotu w tej-że samej zbroi, która mu służyła od rana. Siedział on na koniu rosłym i silnym, a uzbrojony był tak samo, jak jego przeciwnik, w kopię, miecz i topór. Broń ta stanowiła jakby jeden garnitur ze zbroją.
Książę de Touraine dał znak ręką, że jest gotów do walki. Trąby zagrzmiały. Przeciwnicy puścili się ku sobie całym pędem i spotkali się w samym środku pola; z tak równą biegli do boju ochotą.
Natarcie było silne i gwałtowne. Kopia tajemniczego rycerza pochwyciła kask księcia w świetlne otwory i, zdzierając mu go z głowy, odrzuciła o dziesięć kroków w tył poza konia. Tymczasem kopia księcia ugodziła w sam obojczyk, a przebiwszy go, spotkała kirys i, zsu-