Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Bétisacowi błysnęła nadzieja ratunku... Wtem jeden z prałatów zapytał go, czy w istocie jest on tyle występnym, a Bétisac, widząc, że sprawa zdaje się brać dobry obrót, przewidziany przez jego doradcę — odpowiedział: „tak jest!“ Wezwano tedy lud zgromadzony przed pałacem i polecono Betisacowi, aby zeznanie swoje powtórzył, co on też trzykrotnie uczynił, tak go widać oczarował już ów starzec, i po trzykroć naród przyjął je rykiem, jaki wydaje lew, gdy go zaleci zapach krwi... Wreszcie prałat ów dał znak, aby Bétisaca natychmiast oddano w ręce straży zbrojnej, która go z sali wyprowadziła. Tłum zstępował z nim razem po stopniach pałacowych, obejmując go, niby pierścieniem. Bétisac sądził jeszcze, że go wyprowadzają z miasta, aby go odesłać papieżowi. Wychodząc z pałacu, spostrzegł na stopniach siedzącego starca. Twarz jego promieniała radością, co znowu Bétisac na dobre sobie wytłómaczył i skinął mu głową.
— Tak, tak, dobrze idzie, nieprawdaż? — zawołał starzec.
I począł się śmiać, a wstąpiwszy na stopień, wielkim głosem zawołał tak, iżby go słyszano w tłumie:
— Bétisacu! pomnij, kto ci dał tę radę, która cię aż tu przyprowadziła. Pomnij, że to ja!
Potem, schodząc ze stopni z całą szybkością, na jaką mu jego wiek pozwalał, pobiegł jedną z bocznych ulic, prowadzących do królewskiego pałacu. Bétisaca prowadzono tam ulicą główną, ciągle otoczonego tłumami ludu, który od czasu do czasu wydawał okrzyki złowrogie. Winowajca okrzyki te uważał za objaw gniewu tego tłumu, któremu ofiara się wymykała, i dziwił się prawie, iż go spokojnie wyprowadzić pozwolono za bramę miasta Béziers; gdy wtem, wychodząc na wielki plac przed pa-