obrożę na łańcuchu u szubienicy, założyli mu ją na szyję. Skazany zawisł nad stosem, nie na stryczku duszącym, lecz na owej obroży. W tejże chwili ten sam starzec, który mu tak dobrze doradzał, pochwyciwszy pochodnię żywiczną, zapalił stos. Kat i jego pomocnicy zeskoczyli z rusztowania.
Płomień powrócił całą energię nieszczęśliwemu, którego miał wkrótce pochłonąć. Nie krzyknąwszy nawet, i nie wzywając łaski i przebaczenia, obiema rękoma chwycił za łańcuch, na którym wisiał, i po nim wdrapał się na belkę górną szubienicy, której uchwyciwszy się rękoma i nogami, starał się oddalić od ognia, o ile mu na to pozwalała długość szubienicy i łańcucha. Tak u chronił się on od działania płomieni dopóty, dopóki ogień palił się u podstawy stosu, niezadługo jednak płomienie dostały się do górnych części jego i wtedy, jak istota żywa i rozumna, jak wąż sprężysty, ognień podniósł głowę swą ku Bétisacowi, rzucając mu w oczy dym i iskry; wreszcie języki płomienne poczęły go obejmować i zapaliły na nim suknie... Wówczas uroczysta nastała cisza: widzowie wytężyli całą uwagę, nie chcąc nic stracić z owej walki między człowiekiem a żywiołem życia i śmierci. Słychać było jęki żałosne i wesoły trzask ognia. Człowiek i ogień, ofiara i kat, zdawały się obejmować nawzajem, ściskać i skręcać razem; wkrótce jednak człowiek zwyciężony został. Kolana jego puściły belkę, na której szukał ratunku, ręce nie mogły utrzymać rozpalonego do czerwoności łańcucha i, wydając straszny i ostatni krzyk, zawisł znowu na obroży wśród płomieni. Trwało to kilka sekund zaledwie. Ta masa bezkształtna, która była istotą ludzką, konwulsyjnie rzucała się w płomieniach przez chwilę, potem zesztywniała i zawisła bez ruchu. Chwilkę później, obroża przytwierdzona do szubienicy wraz z łańcuchem odpadła, skoro belki
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/90
Ta strona została przepisana.