Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/95

Ta strona została przepisana.

żądał wydania go, jako zabójcy Wielkiego Marszałka, a ten, który mu dał rozkaz, nie byłby może śmiał narazić się na gniew królewski! Może by wierny sługa, który był tylko mieczem w waszych rękach, został był opuszczony przez ramię, co go naprzód popchnęło! A z im lepszej sali jest miecz, tem łatwiej go złamać...
— Kuzynie! — zawołał książę, powstając gwałtownie — zdaje się, że o honorze moim powątpiewać śmiecie!? Dałem Balavanowi słowo, że go bronić będę, i na Boga w niebie, byłbym go obronił, choćby przeciw królowi Francyi, choćby przeciw cesarzowi Niemiec, choćby przeciw papieżowi rzymskiemu! Jeden mi tylko pozostał żal w duszy — mówił dalej książę, siadając na swojem miejscu z miną gniewną i pełną nienawiści — ten właśnie, że Balavan nieposłuszeństwem się splamił i że nie znalazł się nikt, któryby chciał uczynić to, czego on zrobić nie śmiał!
— A gdyby też znalazł się ktoś taki, czy mógłby być pewien, że po spełnieniu tego czynu, znajdzie przy księciu Bretanii schronienie i obronę?...
— Schronienie tak pewne, jak pewnem jest sanktuaryum w kościele — rzekł książę głosem uroczystym — obronę tak silną, jak to ramię dać ją może. Przysięgam wam na prochy moich ojców, na tarczę naszą herbową, na głownię mojego miecza. Niech się tylko człowiek taki znajdzie, — słowo jest dane!
— I święte, Mości książę! — wykrzyknął Craon, podnosząc się i ściskając rękę starego księcia z siłą, jakiejby po nim spodziewać się nie było można. — Dlaczegoście, książę, nie mówili tego wcześniej, — jużby było po wszystkiem!
Książę ze zdziwieniem spojrzał na Craona.
— To znaczy — mówił Craon dalej, zakładając ręce — to znaczy, że sądziliście, iż zniewaga owa zsunęła