Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/96

Ta strona została przepisana.

się po mojej piersi, jak ostrze lancy po kirysie... Nie, nie! wdarła się ona w piersi i serce zraniła! Wydałem się wam wesołym i obojętnym — prawda? — ale sami mówiliście nieraz, że pobladłem! Wiedzcie też, iż ta rana serce mi toczyła i toczyć będzie zębami tego człowieka dopóty, dopóki człowiek ten nie zginie! Teraz rumieńce zdrowia i radości powrócą na moje lica; od dziś rozpoczyna się moja rekonwalescencya; za kilka dni, mam nadzieję, zdrów będę zupełnie.
— Jakto? — spytał książę.
Craon usiadł w fotelu.
— Posłuchajcie mnie, książę, gdyż na wasze słowo tylko czekałem, żeby wam wszystko powiedzieć. Mam ja w Paryżu, w blizkości cmentarza Ś-go Jana, duży pałac pod strażą jednego tylko stróża, człowieka zaufanego mi, którego pewny jestem! Przed trzema miesiącami pisałem do niego właśnie i kazałem mu w onym gmachu nagromadzić wielkie zapasy żywności, wina, mąki i solonego mięsiwa; zakupić tyle zbroi, ażeby można było nią uzbroić czterdziestu ludzi, a tych czterdziestu obowiązałem się sam dostarczyć i wybrać, Mości książę. Są to hultaje pierwszego kalibru, bez bojaźni Bożej, którzyby do piekieł zstąpili, gdybym tylko poszedł tam na ich czele.
— Ależ — zakrzyknął książę — spostrzegą was, jeśli z takiem wojskiem wejdziecie do Paryża.
— To też jam znowu nie taki nieoględny! Od dwóch miesięcy, w miarę, jak ich gromadzę, wysyłam jednego po drugim do stolicy. Gdy się raz dostaną do mego pałacu, mają rozkaz niewychodzenia już, a stróżowi kazano niczego im nie odmawiać; jest to pewien rodzaj zakonu, którego członkowie na piekło pracują. A teraz, czy rozumiecie mnie, Mości książę? Ten podły marszałek przepędza prawie wszystkie wieczory u kró-