O pół mili od miasta, mniszka sama zawołała na Gastona, który jeszcze bliżej podjechał pod powóz.
Uczyniła to dla powiedzenia mu, że może kto wyjdzie na spotkanie Heleny, a więc nie wypada, iżby, widziano towarzyszących im obcych ludzi. Myślał i Gaston o tej okoliczności, ale potrącać o nią nie miał serca. Podsunął się więc z koniem jeszcze bliżej: Helena czekała i miała nadzieję. Na co czekała, czego się spodziewała? nie wiedziała sama.
Może, iż boleść poderwie Gastona ku jakiej ostateczności? Ale Gaston skłonił się tylko głęboko, podziękował damom za towarzystwo — i miał już odjechać.
Helena nie była kobietą pospolitą; po wyglądzie jego miarkowała, że śmierć nosi w sercu.
— Czy pożegnanie, czy do widzenia? — rzekła śmiało.
Młodzieniec zawrócił, dyszący.
— Do widzenia! — odrzekł — jeśli mi pani czyni ten zaszczyt.
I odjechał kłusem.