W tej chwili pan Tapin wprowadził Ovena.
— Oto jest ten człowiek, którego pan wzywał — powiedział.
I wyszedł, zamykając drzwi za sobą.
Oven stał drżący przy drzwiach, a Dubois, owinięty po sam czubek nosa w wielki płaszcz, wpatrywał się w niego rysiemi oczami.
— Zbliż się do mnie, przyjacielu — przemówił Dubois.
Pomimo serdeczności wezwanie było wymówione głosem tak ostrym, że Oven wolałby być o jakie sto mil od tego człowieka, który mu się tak dziwnie przyglądał.
— No i cóż! — zagadnął Dubois, widząc, że Oven stoi, jak skamieniały. — Czyś mnie nie słyszał, gamoniu?
— Słyszałem, Wasza Dostojność.
— Więc czemu nie słuchasz rozkazu?
— Nie wiedziałem, że to mnie Wasza Dostojność rozkazuje się zbliżyć.
I Oven postąpił kilka kroków.
— Dostałeś pięćdziesiąt dukatów za to, żebyś mi powiedział prawdę — mówił Dubois.
— Przepraszam Waszą Dostojność — odrzekł Oven, któremu to badanie przywróciło trochę śmiałości — nie dostałem... tylko mi je obiecano.
Dubois wydobył z kieszeni garść złota; odliczył pięćdziesiąt sztuk i ustawił z nich piramidę na stole, krzywą i drżącą.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/109
Ta strona została przepisana.