Oven przyjrzał się piramidzie z wyrazem, któregoby nikt nie przypuszczał w jego oczach martwych, przygasłych.
— Dobrze! — pomyślał Dubois. — Jest chciwy...
Pięćdziesiąt dukatów wydawały się Ovenowi czemś bajecznem: zdradził pana, nie mając pewności, czy je dostanie, a teraz widział je, leżały przed jego oczyma.
— Czy mogę je wziąć? — zapytał, wyciągając rękę.
— Zaczekaj! — powiedział Dubois, bawiąc się podnieceniem tej chciwości, którą człowiek z miasta potrafiłby ukryć, a wieśniak zdradzał tak jawnie. — Zrobimy najpierw umowę.
— Jaką? — zapytał Oven.
— Widzisz te pięćdziesiąt sztuk złota?
— Widzę — odrzekł Oven, zbliżając się, jak spragniony pies.
— Za każdą odpowiedzią na moje zapytanie, jeśli odpowiedź będzie dla mnie pożyteczna, dołożę dziesięć sztuk; jeśli będzie głupia i bezużyteczna, odejmę dziesięć.
Oven otworzył oczy szeroko: umowa wydawała mu się bardzo samowolną.
— A teraz pogadajmy — zaczął Dubois.
— Zkąd przyjeżdżasz?
— Prosto z Nantes.
— Z kim?
— Z panem Gastonem de Chanlay.
Piramida stała wciąż nietknięta.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/110
Ta strona została przepisana.